czwartek, 18 kwietnia 2013

Polonia w Pradze?




Jak to zwykle bywa z Polakami, i na obczyźnie nie są jednością. Są kręgi, które wzajemnie się nie przenikają. Jest grupa trzymająca władzę, krąg polskiego biznesu i ich kolacyjki w luksusowych restauracyjkach. Głównie faceci, ale nie tylko. Ci, co muszą znać wszystkich i lubią by ich znano. Pojawiają się też pracownicy ambasady, oni po prostu muszą by ich znano. Ja po polsku zawiszczę i stąd ten jad... Jest też żeński odpowiednik klubu. Piękne domy z oknami do samej ziemi, znane restauracje, sushi w południe i czarujące członkinie.
Są pozytywnie zakręcone Matki Polki, śpiewające ze swoimi Maluszkami co piątek, karmiące piersią do sypnięcia się wąsa synowi, i w większości, bardzo zakorzenione już w Czechach. Mają mężów Czechów, ale chcą kultywować polskość w dzieciach. Bywają ludzie przejazdem, za mężem, za pracą, na chwilę, na rok, nie nawiązujący kontaktu na dłużej. Jest też grupa młodych, nietrzydziestoletnich, bezdzietnych, szczęśliwie pracujących w korporacjach i chodzących do hospody, kiedy tylko chcą… Nie integrują się z resztą Polaków, piją z Francuzem czy innym Finnem z pracy, wieczorami mówią in inglisz. Tych nie spotyka się święceniu jajeczek. Czasem przemkną zagłosować w ambasadzie, bo wierzą, że kiedyś i w Polsce będą mogli robić to samo. Choć w brzydszym entourage. Ale po piątym piwie, prowincja pięknieje. Ta grupa, zdaje się zmniejszać, może wracają, może jadą dalej, a może mi się zdaje… Kiedyś był blog dla Polek w Pradze, ale umarł śmiercią naturalną. Zapoznały się, polubiły i już nie musiały się nawoływać na necie. Poszłam z nimi 7 lat temu na piwo. Hm, wystarczyło jedno. Miałam potem ochotę odjechać Lanovkou w świat.



Nie można zapominać o Polkach, które wychodząc za Czecha, wsiąkły zupełnie. Trudne są do rozpoznania, gdyż nawet z dziećmi mówią po czesku, ale sprawne ucho wychwyci czasem ten akcent w metrze.
Całe szczęście, jest polska szkoła, dzieci mają szansę się spotkać i polubić, bez względu na przynależność rodziców. A rodzice zgodnie oklaskują pociechy na występie takim jak dziś w Domu Mniejszości Narodowych na Ipaku.
Bo Tuwim wielkim poetą był. Akurat moim ulubionym. Bawiłam się przednio mimo choroby i nieobecności pana Hilarego. 
P.S. Taki upał, że spiekłam raka na plecach na ukochanym Petrinie, gdzie jedząc obiadek na powietrzu w bardzo miłym towarzystwie, znalazłam w końcu tę wiosnę. Oczywiście na pierwszym planie mega wypasiony plac zabaw...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz