Jako, że nie padało już trzy dni, a od wczoraj mamy nawet
kawałek słońca nad miastem, postanowiono urządzić w przecudnych, niedostępnych zwykle dla maluczkich, ogrodach polskiej ambasady, piknik z
okazji Dnia Dziecka. Nazwany tak po światowemu Dniem Rodzinnym.
Jesteśmy stałym bywalcami tego typu imprez, można spotkać znajome
twarze, posłuchać pięknej polskiej mowy nieznajomych, a dzisiaj, nawet coś przekąsić. Tym samym chciałam przeprosić, że ciasto było kupne. Dostałam wychodne od pieca i postanowiliśmy z rodziną zjeść Śniadanie Mistrzów przy
Wełtawie, by Najlepszy Mąż Świata zobaczył co tu się działo, gdy on balował po Bukaresztach i innych Kischinauach . Bo, choć woda opada, wrażenie nadal jest makabryczne.
Wracając do milszych rzeczy, a place to go: Bella Vida http://www.bvcafe.cz/ . Tarasik, widoczek, słoneczko,
kaweczka i….. miła obsługa! Polecam. Największe Marudy wprowadza w dobry humor.
Ale miało być o pikniku. Bułeczka za nic ma godziny
rozpoczęcia tego rodzaju eventów i postanowiła dłużej podrzemać. Gdyby piknik był o siódmej rano, na bank by wstała na czas! Kto miał w
życiu więcej kontaktu z dziećmi niż oglądanie reklamy z bobaskiem Gerbera w telewizji,
wie, iż brzdąca śpiącego się nie rusza, gdyż nie obudzimy wówczas rozkosznego
bobaska, lecz wściekłego orka z Władców Pierścieni.
Czekaliśmy grzecznie i na
polski spęd dotarliśmy z opóźnieniem. Za to z dzidziusiem w humorze.
Byłoby extra, bo dobrego żarełka było w bród, muzyka na
żywo, przedstawienie Trampoliny, i loteria, gdzie każdy los wygrywał, gdyby nie....
oberwanie chmury. Dawno w Pradze nie padało… Lunęło tak, że biegusiem, zakosami
po pięknych ogrodach towarzystwo ubrane na biało, pędziło w kierunku kawałka zadaszenia. Dzieci,
wózki, mamusie, tatusiowie, kto żyw, gnał przed siebie. Zrobił się zator w
drzwiach, co nie poprawiło sytuacji, a potem ubiliśmy kilkaset osób w małej
salce.
Mokre ciała parowały, panie obsługujące loterię ratując sytuację,
zaczęły rozdawać czekolady na prawo i lewo. Duża wyszabrowała nawet książkę po
czesku choć po czesku nie czyta… Gdy się zorientowała, poszła reklamować i wymieniła na, bardzo jej potrzebny, różowy długopis Barbie. A Bułeczka zdecydowała, że jest to wyśmienity moment na wypróżnienie jelit, co też radośnie zrobiła. W końcu dzień rodzinny! Ale to by było na tyle z trzymania fasonu w Ambasadzie...
Ogrody piękne, znajomi dopisali, organizacja na dużą piątkę
z plusem. Dziękujmy! I ciężko nam na duszy, na myśl, że za rok będziecie się bawić bez nas....