środa, 22 maja 2013

Jak polubić polskich polityków w mniej niż 3.5 minuty.

Nie mają Czesi szczęścia do prezydentów...



Jak nie Zeman, pijak: 



Kolano naszego Olka to pikuś w porównaniu z ciągiem nowo wybranego szefa Republiki. Ciężko wymyślić puentę śmieszniejszą od tej kompilacji. 
Choć tak naprawdę zabawne to nie jest... Tych filmów na youtubie są setki. Z różnych okazji, okoliczności i garnitury się zmieniają, bania pana prezydenta nie.


To Klaus, złodziej:





Ten uśmiech radości na twarzy prezydenta gdy schował pióro do kieszeni...
Rozbrajający. Smaczku nadaje fakt, że po czesku pero to... powiedzmy sobie jasno: čůrák.
Śmiali się przez łzy, że Klaus widocznie musiał ukraść to pero.
Przecież musiał wiedzieć, że jest filmowany... I, że dostanie to pióro. O co kaman? Tylko Klaus to wie.
Przypomina mi się historia gdy pewnego dnia rano zeszłam do garażu by, jak co dzień, wziąć rower i pojechać do pracy a roweru ni ma... W naszym budynku jest ochrona, udaję się więc do nich. Z typowo kelnerską bezczelnością mówi mi Pan Ochroniarz, że pewnie sąsiad wsadził do bagażnika i odjechał. Patrzę na niego jak na idiotę, dookoła takie auta, że ja z moją małą hondą wydaję się być panią, która przyjechała umyć te fury żeby w słońcu lepiej lśniły. Albo i nie, bo są i matowe. Zaczynam wyobrażać sobie sąsiada, który pakuje 15letni rower po mojej rodzicielce do merola i z piskiem opon odjeżdża śmiejąc się szatańsko.  Z drugiej strony, patrząc na Klausa, wszystko jest możliwe. It's a wild world, baby! Skoro prezydenci kradną pióra, to sąsiedzi mogą kraść stare rowery.... Kto bogatemu zabroni!
Nie mam siły i czasu się kłócić, mówię mu, że mają przecież zapis video. Świńskim truchtem  biegnę w dół Holeckovej na tramwaj. Po pracy idę zgłosić fakt na policję, żyjemy przecież w państwie prawa. A przykład idzie z góry...
Po miłej, acz bezcelowej wizycie wracam do domu. A tam niespodzianka: czeka na mnie Pan Szef firmy ochroniarskiej. Z chytrym błyskiem w oku daje mi kopertę z rekompensatą. I oślizgle przeprasza za niedopatrzenie. W szoku biorę, co mam zrobić, rower nieubezpieczony, lepsza koperta z równowartością hulajnogi od Piskorza niż duma w tramwaju bez kasy. 
Po dwóch dniach wyjaśnia się szczodrość. Na rowerze mojej matki o 7 rano przez otwarte na oścież drzwi garażu nie wyjechał sąsiad, ani Cygan, którego oskarżali policjanci, wyjechał pan strażnik z nocnej szychty. Pomyślałam wtedy, że taki debil trafia się raz na milion, przecież wiedział, że są tam kamery. 
Okazało się, że w Czechach jest ich więcej.

A na koniec spici Karel Schwarzenberg gdy musi słuchać Prezydenta Elekta. Prześmieszne!
 Czeski film się chowa!

wtorek, 21 maja 2013

Anioły i Alieny...

Czasami warto podnieść głowę by zobaczyć:

Anioły, które schroniły się przed słońcem, lub nadmiernie wymagającymi ludźmi...
A może to orły...?



Bobaski brudne po zabawie w piaskownicy:



Kobiety w pracy...



Oraz parę niepokojących istot...




niedziela, 19 maja 2013

Niedziela będzie dla nas



Piękny dzień, piękna pogoda i super wystawa. http://neviditelna.cz/en/

Nie weszłam z Bułeczką, chyba byłby dla niej hard core, ponad godzina po ciemku i czeski dookoła. Czekałam z Matką Wandzi na pięknym dziedzińcu, podczas gdy nasze dzieci sprzedałyśmy, trochę na krzywy ryj, najsympatyczniejszej polsko-czeskiej rodzince. Podobno było niesamowicie.


Zacytuję maminkę:

- Ciemność absolutna. 

Na ponad godzinę przenieśli się w codzienny świat niewidomych. Byli w domu,  dotykali sprzętów, nawet ubikację zaliczyli. Potem na ulicy; w barze zamówili sobie kawkę; w lesie, przeskakiwali przez prawdziwy strumyk. 
 

Przewodnikiem była niewidoma od urodzenia dziewczyna, która na początku wizyty nadała im numerki i kolejno pytała o imiona:

-  Numer jeden?

- Jola

- Numer dwa?

- Gaja

- Numer trzy

- Nie wiem – krzyknęła Ania i zwiała z wystawy. 
 Rozumiem ją, chyba też bym nie dała rady. Bułeczka była tylko wymówką. 
 

Duża okazała się odwagą i dobrym uchem, Rozpoznawała podobno bezbłędnie różne dźwięki, łącznie, z pewnym miłym zwierzątkiem, które tutaj jest obelgą. Ale, kto tam Czechów zrozumie, że nasza świnia to ich prase, a ich świnia to po prostu kanalia. I krzyknęła radośnie, że to świnia, a wszyscy w śmiech. Pewnie, nie po raz pierwszy pomyślała sobie, że dziwni ci  Czesi...

Ogólnie była zachwycona, jestem pod wrażeniem jej stalowych nerwów. Zresztą wszyscy wyszli pełni podziwu dla niewidomych, których w Pradze, widać! Respect.


Z rzeczy polecanych, to muszę wspomnieć o nowej restauracji przy Detskym Ostrovie:


W końcu ktoś się za nią wziął. Zniknęły sieci rybackie, pirackie kapelusze, niemili kelnerzy i podłe żarcie. Są szynki hiszpańskie, pachnące tapas, piękne azulejos i pyszna zupa pomidorowa. I piwnica win z klimatyzacją. Nie wspominając o, bezsprzecznie, najlepszym, latte w Pradze. Ceny, bardziej niż przyzwoite. Jednym słowem: it’s a must! Pantery, idziemy nam na pewno!

P.S. Blogger świruje i nie ładuje zdjęć... Akurat w temacie.

sobota, 18 maja 2013

Sport sport sport - post wczorajszy, posteponed

 

Kocham Czechów za wiele rzeczy, jedną z nich jest wszechstronne usportowienie.  I, nie nasze polskie, kanapowe, skąd trenujemy reprezentację piłki nożnej, lecz to aktywne, gdzie ćwiczy  się więcej niż mięśnie języka.  Sportuje każdy, choć może to być jazda kilometr na piwko. Od małego. Po prostu zamiast piva biorą kofolę (czeską polokoktę)  z tatinkiem. A na nartach jeżdzą dzieci w pieluchach. Szok! Nie gadają o sporcie, uprawiają go. A piłkę nożną tylko lubią, nie ma psychofanów...
Nieźle dostaliśmy w tyłek rok temu w czerwcu. A miało być tak pięknie...
Poszliśmy wtedy na Staromak, gdzie Polski Instytut zrobił event, ustawili telebimy i zaprosili wszystkich do sportowej zabawy. Umówmy się, tamtego wieczoru dobrze bawili się tylko Czesi. 


I dzieci: 





Ale ogólnie fusbal nie jest ich sportem narodowym. Liczy się tylko HOKEJ! Gdyby w Polsce był odpowiedni klimat, może też byśmy w to hrali... Ale u nas na plażach trudno o lód... 


 Dziś żałoba , przegrali




Nic jsme tady nedokázali, nikdo z nás nemůže být spokojený, přiznává Plekanec.

Kapitan reprezentacji nie obwinia zbyt zimnego lodu, czy nie zamkniętego dachu. Bierze to na klatę.  Gdy Czesi grają z Rosją, zrezygnowani managerowie, wiedzą, ze lepiej udostępnić pracownikom TV. I tak będą oglądać na necie, więc lepiej udać management z friendly face. Plekanec, swoją drogą, to wielka hvězda, nie tylko hokeja. Taki trochę celebrity z daleka, gdyż na co dzień gra w Kanadzie. W 2011 wziął ślub z Lucią Vondrackovą. Też piosenkarką, ale bratanicą tej od dzbanków. Aż tak się nie ostrzykała... Tacy czescy Beckhamowie. Grr!


No, i jak zwykle, nie zdążyłam opisać połowy tego, co chciałam. To be continued!

piątek, 17 maja 2013

Thank God it's Pátek


Dzień zaczął  się wcześnie...

4.30 Bułeczka postanawia poćwiczyć arie operowe, radość życia ją przepełnia...

5.30  Udaję, że nie słyszę, nie proszę o BIS, zamykam oczy. Śpiew trwa. Nakładam poduszkę na głowę. Śpiew trwa.

6.30  Śpiew ustaje,  Diwa przymyka w końcu oczka i dziób i zasypia. Zmęczona wrażeniami artystycznymi  padam na poduszkę.

7.00 Dzwoni budzik. Tylko zamknięte okno ratuje go przed spotkaniem z asfaltem. Śpię dalej. Najwyżej Duża nie pójdzie do szkoły!

8.30  Otwieram oko, diwa nadal regeneruje się po koncercie. Idę sprawdzić co robi Duża. Spodziewam się ją znaleźć z szatańskim uśmiechem na kanapie w Ipadem na kolanach. 

Znajduję to: 


Są momenty w życiu każdej mamy, że można tylko siąść i łzę uronić, jak fantastycznego człowieka się wychowało!

9.30-11.30 Planowanie przyjemności i prezentów dla Dużej.

12.30 Duża proponuje by jechać do Chana na haircut na rowerach, tyle, że mój nie ma powietrza w kołach. Oferuje mi więc, kupioną za pieniądze komunijne hulajnogę... Dziś nie mogę odmówić.

13.30 Wyjście do Chana. Zjazd Holeckovą po kocich łbach na plastikowych kółkach hulajnogi. Uczucie porównywalne z dniówką na młocie pneumatycznym. Dłonie mi drżą do teraz.


14.00 Chan 



Wiem, jak długo czekano na to zdjęcie...

14-15 Rozmowa z Chanem o Najlepszym Mężu Świata, odpowiadanie na milion pytań o jego zdrowie, poziom zmęczenia oraz plan następnej wizyty w Pradze.... W przerwach na wdech, obcina mi włosy. Unbelievable! 

15.00 Hulajnoga w rękę, kierunek : zmrzlina v Slavii dla mojej dzielnej córeczki w bardzo miłym towarzystwie.  

16.30 Odbiór Bułeczki i usiłowanie przekonać jej, że drzemka popołudniowa to dobra rzecz. 

19.00 Diwa zasypia. 

20.00 Pyszna kolacyjka dla Królowej Dnia.

A jutro polska szkoła....
Mam nadzieję, że opera w weekendy gra tylko wieczorami.

czwartek, 16 maja 2013

Chceš se mnou kamarádit?



Dzisiaj będzie o koleżankach. Fenomenie, który poznałam dopiero w Czechach. Koleżanka z przedszkola, ewentualnie ze szkoły, ale koleżanka w dorosłym życiu? Brzmi podejrzanie...

Trudno być przyjaźnie nastawionym do koleżanek, bo koleżanka często okazuje się być czymś zupełnie innym. Szczególnie koleżanka męża z pracy.

Albo koleżanki-Warszawianki Pchły Szachrajki...
Znana mi samica Alfa uknuła nawet termin na takie: koleżaneczki. Każdy z nas je zna. Lepiej kobrę na swojej drodze spotkać!

W Polszy to albo przyjaciółka, albo znajoma. Koleżanki stały się gatunkiem zagrożonym. Może kilka sztuk żyje jeszcze w Puszczy Białowieskiej, ale Adam Wajrak nie opisuje  ich zwyczajów, więc pewnie ich jeszcze nie wytropił.


A tutaj koleżanki mają się dobrze. Kamaradki, raczej. Jestem dumną posiadaczką grupy českých kamarádek. A raczej one mnie posiadają w roli pupila, który zawsze rozśmieszy. Mój czeski na urlopie macierzyńskim cofa się w tempie topnienia lodów na Alasce. Smażę takie kwiatki, że mocno zastanawiają się co poeta miał na myśli. Szczególnie po jednym małym piwie, które teraz szumi mi w głowie przez półtorej godziny. Kiedyś spotykałyśmy się w pracy i po pracy. Teraz żadna z nas nie pracuje w firmie, w której się poznałyśmy, ale spotykamy się nadal. Nie dzwonimy do siebie w międzyczasie. Co dwa tygodnie w środę jest hospoda, tam omawia się wszystko. Zero lansu, nie ma szykowania się do wyjścia. Dżinsy, i koszulka, chodzi o to, żeby pogadać, nie podobać się gościowi w barze. Pośmiać się, pogadać o wszystkim, byle nie o dzieciach i rozejść się przed północą by metrem dojechać do domu. Oczywiście wersja dla matek karmiących jest krótsza. Nie obgadujemy nieobecnych, nie patrzymy ile kto przytył. Fajna sprawa. Nie, nie przyjaźnimy się. Po prostu lubimy wyjść razem na piwo. Wydaje mi się, że u nas tylko faceci korzystają z przywileju koleżeństwa. Chodzą przecież z kolegami na piwo. Bo my z przyjaciółką możemy przecież i z dziećmi w domu u któreś pogadać. A właśnie, że NIE!  Czas wyjść na miasto drogie kamaradki! W damskim gronie, bez facetów, bez telefonów, żeby nieprzyzwyczajony mąż  nie dzwonił by poinformować, że mały nadal płacze. Jeżeli nie ma przyjaciółki pod ręką, bo akurat pisze bloga w Pradze, nie czekać. Brać pod pachę koleżankę i śmigać na miasto! To jest niezbędne by zachować zdrowie psychiczne!



P.S. Pierwszy cytat, który wyświetlił mi się w googlach mówi wszystko o naszym stosunku do koleżanek:


Cza­sem naj­gor­szy wróg prędzej po­da szklankę wo­dy, a ko­leżan­ka z pias­kowni­cy syp­nie pias­kiem po oczach. 

A Praga moja taka piękna...

P.S. 2 Moje koleżanki na wieść, że wyjeżdżam postanowiły robić meeting minutes środowych hospod... a może to przyjaźń... Zainteresowanym dam do wglądu! 
A może to kochanie...?
 

poniedziałek, 13 maja 2013

Jdi do hajzlu, vole!





W zamierzchłych czasach, gdy wilki po Katowicach biegały, a ja pracowałam jako lektor języków obcych, raz w roku robiłam lekcję o przekleństwach. Czas więc na hezky česky. Nie zarobiłabym wiele, bieda w tym zakresie okrutna. Słowa niby są, ale nikt ich nie używa. Nie raz podenerwowana pytałam z wypiekami na twarzy, na fajce w pracy po meetingu z korpoludem,  jak powiedzieć, żeby ktoś się odp…ił, czy też spierd…ał, bądź po prostu się odczepił. Nie, żebym chciała komuś rzucić, ale gdyby mi rzucono oczywiście.

Odpowiedź niezmienna: Jdi do prdele. Ten perdel to dupa nasza, nie satysfakcjonowało mnie to. Myślałam, że koleżanki w pracy mam grzeczne po prostu, ale nie. Nic ostrzejszego nieexistuje.
Jasne, że jest nasza: kur.a, pisana elegancko przez v, ale nie wymawia się jej imienia nadaremno. Parę słyszałam, ale przez siedem lat mniej, niż w zeszłą sobotę w Katowicach, gdy  pod blokiem o 1 w nocy nieeleganckie takie latały pod oknem, aż przyjechał radiowóz….


Czesi nie odnoszą się do siebie agresywnie. Ale o kimś… to zupełnie inna bajka!

O pani w sklepie, o szefie, o politykach, o sąsiedzie… jasna sprawa. Tyle, że przekleństwa mają taką moc, że polskie przedszkolaki  pękłyby ze śmiechu.

Na przykład potwornie wulgarne słowo: kráva o wrednej kobiecie. Brr!


W ogóle lubią odzwierzęce. Są kozy i woły. Kozy rosną kobietom na klatkach piersiowych a wołów jest pół Pragi. Jakaś potworna mania nazywania siebie wołem nastała w stolicy lat parę temu. Wszystko poniżej 25 roku życia, stosuje to jako przerywnik.


- Ty vole- gdybym dostawała koronę za każdy raz jak słyszę to w tramwaju…
 

Dialog przebiega mnie więcej tak:


- Słuchaj wole – zaczyna pierwszy podekscytowany

- Mów wole – drugi wyraźnie zainteresowany

- Byłem, wole, wczoraj na koncercie – mówi jedynka

- Nie gadaj, wole – dziwi się dwójka

- No, wole, mówię ci, było super!

- Ty voleee – zazdrość w głosie woła nr 2 każe mu rozciągnąć ostatnią sylabę.



Ale nie tylko młodzi:




Pruser: kłopot/problem/syf.


Lubię, choć dama nie powinna, czeskie vyser se na to, jako olej to. Takie dosadne.


I last, but not least zajmiemy się čůrákiem. To, dla odmiany mają panowie. Nie na klatce piersiowej.  Ty čůráku- można przeczytać w komentarzach internetowych. Bo Czesi stanowczo wolą kogoś obrażać na piśmie niż wprost.

niedziela, 12 maja 2013

Bo maj to květen, gdy wszystko kwitnie to logiczne!

 A w ten weekend w Pradze można było:

 

- między kroplami deszczu spacerować po Stromovce, jedynym parku w Pradze w angielskim stylu, który komponuje się z dzisiejszą  aurą

 

 

- iść na wystawę czeskiego komiksu, która zaczyna się dzisiaj w Centrum Sztuki Nowoczesnej DOX

http://www.dum-umeni.cz/cz/clanek/signaly_z_neznama

 

 

 

 

 

 - lub na koncert rozpoczynający festiwal muzyki poważnej Praska Wiosna

 

http://festival.cz/en/programme

(oj, gdyby nie Bułeczka, byłabym tam z Dużą)

 

 

 

 

 

- albo po prostu potruchtać w wolnym tempie wśród tysięcy  biegaczy i paru Terminatorów z Afryki...

(Program Volkswagen Maratonského víkendu

Sobota 11. května

Sport Expo

12:00 Madeta Pasta Party
14:00 Cloud 9 Barmanský Běh
16:00 Procházka se psy
Staroměstské Náměstí
18:00 Prague Spring Marathon Concert

Neděle 12. května


Staroměstské náměstí

9:00 Start Volkswagen Maratonu Praha
9:30 Start Volkswagen Rodinný Minimaraton Praha)

Bombowa impreza, braliśmy udział w spacerkach rodzinnych nie raz...



 


I to tylko kropla w morzu możliwości....

ja, zmęczona podróżą i ostatnio macierzyństwem, wybieram sofkę!

piątek, 10 maja 2013

Zwierz okiem Choze Zdvihalů, kolegi z pracy...



Różowa brygada...




Kociaki...




Sekcja zimowa...


 

Moje alter ego...




Ojciec dyrektor:




 I ostatnia bestyjka w locie:





DIK PEPO ZA FOTKY!


piątek, 3 maja 2013

Pepiku, jaký jsi?



Gdybym miała opisać przeciętnego Czecha, to nie widziałabym z której strony ugryźć temat. Bo niby łatwo: pogodny, ani ładny, ani brzydki. Trochę zniewieściały przez nadmiar piwa. Nie skupiony na ubraniu, ani na pracy, lubiący sport i piwo. Polonia lubi mówić jacy ci Czesi toporni w pracy. I trochę w tym prawdy, żaden ze znanych mi Czechów prochu nie wymyślił, ale…
Skoro tacy bez inwencji, to czemu odskoczyli tak mocno od Polski przez ostatnie 20 lat? Czemu mają autostrady?  I płatny wychowawczy?
Znajomi Prażanie mówią, że  Polacy to bardziej Rosjanie, a oni Niemcy. Myślałam, nigdy nam nie darują tego 68… Ale, po paru latach refleksji doszłam do wniosku, że coś w tym jest…. My i nasza duuuuuuuuuuuusza…. Boląca. 
W Czechach zrywów duszy nie ma, za to jest porządek. W czeskich obejściach na prowincji są kwiatki i tynk na domach, u nas, od Częstochowy w górę, królują stare pralki i polonez szwagra. Czech odpracuje swoje w pracy. Swoje. Nie cudze. Ale swoje zrobi. I ceni sobie nade wszystko święty spokój! 
Jedermann nie istnieje, ale typický Čech nie wtrynia nosa w nie swoje sprawy, nie narzuca nikomu jak ma żyć. Trąci obojętnością? Przecież Polacy też życzliwi są  jedynie w serialach.
I byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie dodała, że Czesi, choć prochu nie wymyślili to wynaleźli parę innych użytecznych rzeczy, jak szkła kontaktowe, cukier w kostkach,
rozdzielili grupy krwi i odkryli, że linie papilarne są naszą wizytówką. Że nie wspomnę o śrubie okrętowej (jasna sprawa w kraju bez dostępu do morza), znaku wodnym, chirurgii plastycznej i fotografii kolorowej. Nieźle jak na mały kraj z ludźmi, o tyle mniej kreatywnymi od super Polaków.
P.S. Przeciętny Czech zarabia na piwo w niecałe 7 minut
P.S. A czeska sztuka nowoczesna.... to dopiero temat!