Pani Beatka z Polskiego Instytutu urządzała
dziś poranek dla dzieci. Ulubiony event wszystkich mam. Trzy godziny luzu w
centrum, bo do domu przecież nie opłaca się wracać. Każda ma zaplanowaną kawkę czy zakupy;
szkoda, że tylko do pierwszej mamy czas. Karmię na maxa dzidziusia i fruu,
pędzę z Dużą na Stare Miasto. Pierwszy dzisiejszy cios: chlast mrozem w
policzek, tego się nie spodziewałam. Potem drugi: MatkaWandzi mnie wystawia. Że
niby Wandzia chora; pewnie okna myje na święta! Reszta ekipy porozjeżdżała się już wielkanocnie po Polszy, więc kawy w towarzystwie nie
będzie. Trudno, nie powstrzyma mnie nic! Samotna kawka też brzmi bosko.
Jest
naprawdę mroźno, zasuwam po Starym Mieście skanując w głowie pobliskie
kawiarnie. Idę moją ulubioną ulicą, zgrabiałą dłonią robię zdjęcie. To jedno z
tych miejsc, gdzie czas się zatrzymał.
Wiem już gdzie pójdę, popracuję
nad blogiem. Mam plan: popiszę godzinkę, potem do zabawkowego w pobliżu, po
prezent dla chrześniaka i z powrotem po Zosię. Cios numer trzy: wypasiony długopis
z Empiku nie przeżył lotu ze stołu i spotkania z drewnianą podłogą Grand Orient
Cafe.
Nauka na dziś: poważny pisarz nosi ze sobą co najmniej dwa długopisy,
jeśli nie ma akurat miejsca w budżecie na przenośny edytor tekstu z wytrzymałą
baterią. Ale, jaki problem? Nie jestem przecież na odludziu, plaży, dziczy,
mogę przecież pożyczyć.
I, tym sposobem,
znajduję rzecz, za którą nie będę tęsknić po wyjeździe z Pragi: prascy kelnerzy.
Wydają się być dobierani według tego samego klucza, co panie w dziekanacie.
Głęboka, szczera niechęć do petenta. Jestem jednak w niebanalnym miejscu, może
tu nie nienawidzą klientów. Idę do baru i szybki powrót do realu.
- Cože? – krzywi się pan kelner – propisku?
- nie podoba mu się mój wyraźnie
ruski akcent. – Nemam – i odwraca się. Nie zdążyłam nawet rzucić wymownego
spojrzenia w kierunku wystającego mu z kieszonki koszuli, bordowego długopisu. Wracam
grzecznie na miejsce i dopijam cappuccino. Czekam, może się poślizgnie z pełną
tacą Pewnie napisałabym bestseller przez
tą godzinę. Wychodzę i idę kupić prezent. Nie lubię Palladium, mało
przestrzeni, tysiące ludzi i miliony schodów. Ten budynek powinien zostać
koszarami. Niestety, niestety po drodze do zabawkowego mijam Sephorę. Tam
customer service jest zdecydowanie lepszy niż w praskich knajpach. Chwyta mnie taka jedna, młoda, piękna, oferuje makijaż, bałamuci. Byłam twarda. Jak
skała byłam. Pierwszemu makijażowi powiedziałam Nie. Ale przy drugim
pomyślałam, że niegrzecznością by było nie kupić. Tylko po co mi trzy brązowe
cienie, w których wyglądam na jeszcze bardziej zmęczoną? Już przy kasie byłam niezadowolona. Czwarty
cios. W portfel.
Pędem po Młodą do Instytutu. Morze zmarzniętych
turystów rozstępuje się po drodze. Kątem oka wyhaczam dwa mopsiki w sklepie obuwniczym. W Instytucie oddaję przetrzymane książki pani Beatce i
pytam czy możemy jej zdjęcie z Zosią zrobić, bo może to już ostatnie sobotnie
zajęcia. Z oczu tryskają mi fontanny hormonalnych łez.
-To dlatego, że karmię –
tłumaczę się. O, dziwo, Beatka też płacze. – A ja przecież nie karmię –
uśmiecha się i dodaje:
- Życie jest wszędzie. Będzie dobrze.
Dziękuję Beatko. Oby!
P.S. Czy w Sephorze są zwroty?
Majka, zaraz sama sie poplacze tak czytajac sobie o pozegnaniu z Praga. Bylam tam tylko raz, przez 1.5 dnia i zakochalam sie w tym miescie na zaboj. Wnioskuje o wstawianie wiekszej ilosci zdjec.
OdpowiedzUsuńwniosek przyjety ;)
OdpowiedzUsuńTak wiecej fotek. Brakuje Mi zdjecia fryzjera z poprzedniego wpisu ;)
Usuńpostaram sie... ale boje sie, boje ;)
Usuńjestem za większa ilością fotek, szczególnie szalonego fryzjera.
OdpowiedzUsuńa przy okazji podpisuje się pod słowami Pani Beatki, ze życie jest wszędzie, tylko dajcie szanse nowemu miejscu :)
No, ja sie nue osmiele Chana vyfotit;) ale Zwiadowca nastepnym razem... Gerogowi nie odmowi...
Usuńdo Pani Beatki to Wandzia bedzie zapylać aż do matury :)
OdpowiedzUsuńtiaaa, chyba, ze powie NIE... i sama na kawe skoczy z kolezankami za chwile....
OdpowiedzUsuń