piątek, 22 marca 2013

Chan



Znalezienie odpowiedniego fryzjera to lata prób i błędów. To jedyna chyba usługa, potrafiąca oszpecić, zniszczyć włosy czyszcząc jednocześnie portfel. W obcym miejscu i języku trudność wyzwania wzrasta diametralnie. Ale koniec z wylanymi łzami po wizycie, od czego jest stary przyjaciel pan google. Klik, klik i mamy go! Londyńska jakość za przyzwoitą cenę. Niby trochę brudnawy zakład - przeżyję i trochę niedelikatny, też przeżyję. Może jakiś delikutaśny pisał opinię… No i zapomnij o kawie! Co ja kawy nie mam w domu? Jednak pewna doza nieśmiałości jest, pierwszy raz z nowym fryzjerem może być tragiczny, wysyłam więc zwiadowcę. Zwiadowca nie wie, że jest zwiadowcą, wie tylko, że idzie do fryzjera z Londynu bo jest tego warty! Czekam niecierpliwie, wraca fenomenalnie ostrzyżony, tryskający dobrą energią. Zero jeża na głowie, jak to drzewiej bywało. Na dodatek okazało się, że podobny jest do Georga Clooneya. Wow, myślę sobie. Co te kobity pisały, że oschły ten fryzjer i niedelikatny. Masaż głowy Clooneyowi zrobił. Jednak to tylko męskie obcięcie, wielki bo wielki, ale prosty w obcięciu łeb. Dla pewności wysyłam drugiego zwiadowcę. Okrutne? Może, ale jej szybciej włosy rosną. Idę z nią, w zakładzie naprawdę brudasowo.cz. Poznaję Go. Koreańczyk z koreańskim angielskim, dlatego wolał kontakt smsowy… Jednak kto jak kto, ale Polak z Koreańczykiem zawsze się dogada. Podciąć końcówki i nadać kształt. Znowu Wow. Młoda ma fryz na Victorię Beckham, który, jak się okazało później, utrzymuje się wiele miesięcy. No to nie powstrzyma mnie nic! Umawiam się na full service, farba, strzyżenie i te inne tam modelowania. Przychodzę z brudnymi włosami, przecież nie będę drwa do lasu wozić. Duży błąd, widzę niezadowolenie w oku za białym modnym okularem. W  Korei  jednak też nasz klient, nasz pan, i idziemy myć. Wszystko, co przeczytałam wcześniej na necie okazuje się prawdą. Głowa lata mi z boku na bok, a czaszka przy końcu mycia, wydaje się obdarta ze skóry. And I’m no delikutasik! Chan mówi, że nie będziemy farbować.
- Ale, why?- pytam prosząco
- Nie potrzeba – stwierdza i sięga po nożyczki. Okazuje się, że mycie było igraszką, czułym muśnięciem. Siedzę z wbitymi w poręcze fotela dłońmi, kłykcie bieleją, staram się nie robić uników, boję się stracić ucho. Nożyczki atakują ze wszystkich stron, o oczy i nos też zaczynam się bać. Jak bieszczadzki woźnica wiozący drwa z gór, Chan chwyta kosmyki włosów z tyłu. Czuję jak ściąga lejce.
- Like dys? – pyta się Chan trzymając w powietrzu moje włosy.
Potakuję i zamykam oczy, niech się dzieje wola Boga. Nie otwieram nawet, gdy wyczesuje mi grzywę. Włącza suszary i zaczyna opukiwać czaszkę wielką szczotką. Musiał tranować kung-fu kiedyś. Już nie chodzi o fryzurę, chodzi o przeżycie! Cichnie silnik F 11, a ja otwieram powoli jedno oko. Żyję! Spodziewam się, że po takiej masakrze zakład jest zrujnowany, ale nie. Wygląda jak wcześniej, na podłodze leżą tylko moje włosy. Chan śpiewa Britney Spears a ja rozglądam się bojaźliwie, czy to koniec? Nagle prawym prostym lądują na moim nosie okulary, które ściągnęłam wcześniej. Patrzę w, o dziwo nie rozbite, lustro. Wow! To było jak poród, bolało, ale związało nas na zawsze.
I tak od paru lat Alex wraca od fryzjera, zrelaksowany, przekazuje mi, że ma piękne włosy, wygląda młodo i ma sexy legs, a ja przed pójściem przygotowuję się psychicznie i wracam z siniakami i  bombonierką for Alex , gdy ten za długo się nie pokazuje.

Chan, you will be missed in Bucarest!

P.S. Kelner, który obsługiwał mnie dziś w Slavii, na przeciwko Národního Divadla z widokiem na Hradčany, nazywał się Krásný. Bo w życiu krasne są tylko chwile!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz