poniedziałek, 25 marca 2013

Nianie



Praska wiosna! Co z tego, że sztuczna...
Ale nie o tym chciałam. O nianiach miało być, bo znalezienie odpowiedniej  w kraju, którego językiem się nie włada, graniczy z cudem. Nie ma babć, sąsiadek, cioć czy kuzynek szwagierek, które akurat chciałyby dorobić.
Są za to agencje niań dla expatów w kosmicznych cenach in English, tylko po co, i z non stop zmieniającym się personelem. Wypróbowaliśmy, katastrofa!
Jest też fantastyczna strona expats.cz. źródło wszelkiej wiedzy, ale i tam trudno znaleźć kogoś na stałe. Za to można fajne meble kupić, gdy ktoś wyjeżdza.  www.expats.cz
Gdy jeszcze nasz czeski był na poziomie ano, prosím, możliwości wyboru były równe zeru.
Skoro towar jest na rynku niedostępny, należy go importować. I tak zrobiliśmy w myśl korporacyjnej zasady, nie ma  problemów, są tylko rozwiązania. Misja o kryptonimie Babcia Marysia wypełniona. Wspaniały okaz, zagrożony gatunek z Polski. Kochająca, cierpliwa i mądra. O niespożytych siłach życiowych, podłączona do kabla, ładuje wszystkie sprzęty w minutę. Ideał, który wysoko podniósł poprzeczkę. Bezboleśnie stała się członkiem rodziny, pokochaliśmy ją wszyscy, duzi i mali i tęsknimy do dziś, mimo, że minęło ponad 5 lat od jej wyjazdu. Studnia wiedzy o dzieciach dla początkującej mamy, z życzliwością obserwująca opór początkującej mamy w przyswajaniu co trudniejszych tematów. Pani Marysiu, my nadal tęsknimy! Ten luksus nie mógł trwać wiecznie…
Dziecko rośnie, trzeba dać szansę lokalnemu rynkowi, nasz czeski jest już przecież na poziome tý vole, damy radę.  Francuskie przedszkole charakteryzuje się restrykcyjnymi godzinami urzędowania, od do i nie ma gadki. A, że dwa razy w tygodniu kończy się o 12, a dziecko najwcześniej można odstawić o 8.25, c’est la vie, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Wyjścia są dwa, albo nie chodzić do pracy, albo mieć zaufaną, dobrą nianię. Ale żeby jednak po polsku mówiła, bo Duża się wstydzi Czeszek…
Luzik, je to hračka!
Zosia w kontaktach z tubylcami przyjęła zasadę, że nie mówi  nerozumím; jeśli coś nie halo, udaje głuchą Czeszkę, co sprawia,że rozmówca zaczyna nerwowo przebierać nogami.  Trzeba mieć stalowy nerw, ja wymiękam! 
Ewentualnie można być Bradem Pittem i można odebrać dziecko o której się chce...
My jednak znaleźliśmy MatkęWandzi na wychowawczym, nie przeszkadzały jej nieregularne godziny. Taka, jakaś anemiczna, ale myślę sobie, dobrze, dziecko mi wyciszać będzie. Długo nie popracowała, wymieniła nas na ciepłą posadkę w Ambasadzie. Takiego nabrała doświadczenia.

Przewinęła się jedna kandydatka z krainy Żabojadów, studentka na Erasmusie, ale przypomniało mi się, po co się jeździ na Erasmusa i nie dostała szansy. Choć fajnie by było zatrudniać Frencza…
 


Nikt nikogo wolnego, dobrego nie znał, więc znowu skarbnica wiedzy: pan google i znalazłam jakieś forum polskie w Česku, i bingo! Kolejna Polka, zakotwiczona w Pradze, z córką w wieku Zosi. I było super, ale znów nabrała takiego doświadczenia, że po półtorej roku dostała lepszą pracę ode mnie.
Może ktoś potrzebuje podrasować CV?
Przyjaźń też przetrwała, i nie zabiło jej nawet mocne poczucie czeskości Ani, gdy poszła z nami na Staromak kibicować w meczu Polska-Czechy.
A potem urodziła się Bułeczka, i znowu kogoś trzeba było szukać. Duża ma treningi, polską szkołę, no way żeby Bułeczka z nami wszędzie jeździła od 3 tygodnia. I, tym razem z polecenia, znalazłyśmy pierwszą w naszej historii Czeszkę. Z Moraw, mówiącą nieźle po polsku, choć Bułeczce to chyba wisi. Pani lubiła medytacje i krzyżówki, lubiła też, jak jej się zrobiło herbatkę i wysłuchiwało opowieści o czeskim guru z Peru.
Nie stwierdziłam czy dzieci też lubiła, bo mało się nimi interesowała. Przynajmniej w miejscu pracy. Nie to było jednak powodem naszego zerwania. Poszło o ręce. Teoretycznie, bo naprawdę poszło o czeskie podejście do nakazów. A w biurze tak bawiło mnie gdy koledzy z pracy bezpośrednio po opierdzielu od szefa z powodu zbyt długiego siedzenia na necie siadali do kompa by odpalić fejsa. Bez nerwów, bez piany, siadali i robili swoje. Nasza niania nie dała się przekonać, że dobrym pomysłem będzie umycie rąk po wejściu do nas z metra i tramwaju. Prosiłam, zachęcałam, mówiłam wprost i dookoła, dawałam ręczniczek z mydełkiem, opowiadałam o chorobach i nic. Ściana. Mur. Nasłałam nawet złego policjanta, jego boją się wszyscy i dalej nic. Nasyłałam szpiega, gdy raz został z bólem brzucha w domu, sprawdzałam czy ręcznik jest mokry, łudziłam się. Że może myje, że krępuje się przy ludziach, że woda za chłodna. Ale nie, ręcznik suchy, szpieg pokręcił głową. W nocy nie spałam, planowałam, kombinowałam. Czeski film. Poległam. Mam nową nianię. 

P.S. W czeskiej Sephorze można towar wymienić. Wymieniłam. Na droższy. Takie oszczędzanie po mojemu…


P.S.2 Stałam dziś całe 15 minut w korku i się wściekałam, gdy nagle pomyślałam, że skoro za oknem widzę to, to nie jest tak źle.


Czas kupić nowy telefon, patrząc na jakość zdjęcia...

3 komentarze:

  1. Królowa mi z ust sczytywała Wróbelka Elemelka a Ty od razu anemiczna!
    Dziś przed przyjściem do Bułci zapodam elektrowstrząsy!

    OdpowiedzUsuń
  2. czy ja już mówiłam, że czytanie tego bloga uzależnia:)

    OdpowiedzUsuń