czwartek, 28 marca 2013

Hospody i nie tylko





Pragę kocha się nie tylko za 32 powody wymienione wcześniej. Kocha się ją również za hospody! Zadymione, zatłoczone, pachnące rozlanym piwem, Czesi z puklem z tyłu i Czeszki w żelach na paznokciach, żyć nie umierać!
Ceny bardziej niż przyzwoite, jeśli wie się, dokąd iść bo jest się Pražačkou od pokoleń, jak ja. Czesi nie zapraszają się do domów, oni spędzają czas w hospodach. I głupie to nie jest, zważywszy, że niektórzy goście wyjeżdżają dopiero po 6 tygodniach…
Praga knajpą stoi. Jest tu wszystko: hospody, Irish puby, restauracje z całego świata, knajpy wegetariańskie, brazylijskie kawiarnie, bary dla bogaczy, kluby duże i małe, dyskoteki, knajpy wegańskie i francuskie nadęte restauracje, w których jada się tylko za pieniądze służbowe. Z Czechami chodzę do hospod na pivko, które nie wiadomo dlaczego odmienia się jak baba:
- Dwie piva prosim – piszę fonetycznie, jako, że czytają mnie i we Francji. Idzie się prosto po pracy, na dwie, trzy piwka i wraca do domu, jakoś lżejszym krokiem niż rano się szło. Babeczki piją desitky a faceci dvanactky. Po dvanatce głowa szybciej zaczyna się kiwać. Ciemne, jasne, rżnięte, gorzkie, delikatne, o obniżonej zawartości cukru, itd. Czesi piwa nie czeskiego nie pijają, bo i po co? I nie rzucają się na nie, jak, co poniektóre, łapczywe Polki i kulturalnie stukają się kuflem przed pierwszym łykiem. Zawsze patrząc sobie w oczy. Nie przelewają też starego piwa do nowego, które kelnerka skwapliwie przyniosła odnotowując je na skrawku papieru na rogu stołu, gdzie skomplikowany kod kreskowy oznacza ilość wypitych piw. 

Na stole się kufla nie stawia. Stoi kelner i czeka cierpliwie, po czesku, aż położysz wafel. Ale swoje myśli.  Raz zmieszałam dwa piwa i przy stole zrobiło się cicho. Myślę, że opowiadają to swoim znajomym do dziś. Do piwesia można zapodać utopenca ( fonetycznie topielec), którego sam widok sprawia, że chciałoby się z nim zamienić miejscami. Sięga žena za pultem do słoja i rzuca na talerz co wyłowi.
 Dziękuję, wolę udawać wegetariankę. Ale wtedy dostanę nakladany hermelin, który też do pyszności nie należy.

Lepiej już pić na pusty żołądek.
Każdego stać wyjścia do hospody, bo Czesi nie szaleją z cenami. I dlatego miejsca, nawet w środku tygodnia trzeba rezerwować. A w piątek zapomnij, że znajdziesz stół! Pewnie dlatego normalne tu jest dosiadanie się.
O dziwo, kelnerzy nie protestują gdy każdy gość chce płacić osobno, pewnie dlatego, że wtedy szansa na napiwek wzrasta. Reguluje się więc swoje i tschüs, można ruszać na kolejne piwo gdzie indziej, w nowym towarzystwie. Czesi często umawiają się  na JEDNO piwo i lecą dalej. Ostatni przy stole zawsze płaci parę piw extra, a kelner z niewinną miną, że widocznie kolega nie zapłacił, pokazując mu ilość kresek na papierze przemnożoną przez jego aktualny humor. Tiaaa… 
Tutaj nie przychodzi się na chyt, tu przychodzi się porozmawiać i pośmiać się trochę, zapomnieć, że czasami situace není růžová.


Hospoda nie zna wieku ani lansu razem siedzi babička i student w swetrach, oboje sącząc to samo piwko.


I ta pianka w kuflu, jak wisienka na torcie, mniam! Jako patriota lokalny pijam Staropramena, choć nie uważam, że jest najlepszy, ale jak to godoją: Think globally, act locally. Piję więc piwko z Pragi 5, skoro i tak przejeżdżam obok browaru w drodze do pracy...
Do hospody chodzi się też w południe na obowiązkowym korporacyjnym lunch breaku, jedzenie paskudne. Czesi powinni się trzymać z daleka od kuchni, ale jeść coś trzeba. Smażone, mączne i rzucone na talerz, całe szczęście piwo, zawsze najtańszy napój w karcie, gładko spłukuje kiepski smak. W porze obiadowej hospody udają przez dwie godziny, ze są nekuřácke. Miło z ich strony.
Gotowanie very so so, ale w nazywaniu knajp wykazują się fantazją: W głupim miejscu, rzeczywiście w głupim, Psie jaja, u Głupich, Pod grubą babą, Pod Suchym Dziąsłem, u Mrtvolky… do wyboru do koloru. Wszędzie jednak piwo będzie pyszne, a jedzenie raczej nie.
Czasami jednak trzeba iść na wódkę. Ale gdzie się chodzi na wódkę, wino i inne fernety napiszę zítra , teraz idę na piwo. Bo przecież nie będę piła butelkowego. A tfu!

7 komentarzy:

  1. Nalepsze pivko jakie w zyciu pilem to w Pradze lany Pilsner. W Polsce to nie to samo! Maja ta tematyka jest interesująca :)

    OdpowiedzUsuń
  2. i inspirująca. dzisiaj pije z babami piwko, a co!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zaraz mnie komisja antyalkoholowa drapnie za rozpijanie spoleczenstwa ;) baby, rozumiem, WIELKANOCNE;)

      Usuń
  3. Tak się zastanawiałam gdzie jakiś komentarz wstawić no i jest temat w którym czuje sie pewnie...ten pilsnerek w kufelku MNIAM:)
    PS
    A ser?

    OdpowiedzUsuń
  4. a ser wcale nie jest w kazdym menu... oj, nie! rzeklabym, ze tak 40% knajp go ma...
    no to kiedy na piwo?

    OdpowiedzUsuń
  5. składam protest w związku z brakiem nowej lektury! to juz dwa dni! !

    OdpowiedzUsuń