niedziela, 31 marca 2013

Święta, Święta i po śniegu!





Śpieszę donieść, że u nas też jest śnieg. W śladowej ilości, ale sypie z nieba z deszczowo. Miałam plan nie wychodzić, ale odwiedziła nas Koka, więc nie było wyboru. Tym razem do Zoo nie poszła, ale spędziła Wielką Sobotę robiąc podkopy w panelach pod klatką Antka. (zdjęcie soon)
My, za to, radośnie udaliśmy się z koszyczkiem, przywiezionym z Polski przez śniegi i zawieje. Wraz z barankiem, pasztetem, szyneczką, kaczusią i milionem innych pyszności.
Kościół polski, jak zwykle, nabity, a w drzwiach stoi ksiądz i wita radośnie Dużą po imieniu, w końcu czymś udało się zaimponować babci!
Pogoda piękna, idziemy spacerkiem, Najlepszy Mąż Świata, o dziwo, chory i został w domu. Bułeczka drzemie w wózeczku, Praga zalana słońcem i turystami.

 Mijamy ich slalomem, bo przodownik grupy jest przekonany, ze się spóźnimy. Biegniemy prawie za nią z Dużą, całe szczęście Samica Alfa łapie kontuzje pod koniec drogi. Eleganckie lakierki, które również znalazły swoje miejsce w aucie z Polski, nie zniosły trudów praskich bruków. Ale jak tak do święcenia bez lakierków?! Wymuszona bólem chwila przerwy. Ocieram pot, kapiący spod czapki, po którą zresztą musiałam się wrócić, gdy kierowniczka wycieczki stwierdziła, że za zimno. A, że chciałam skubnąć potem tych szynek, pasztetów i mazurka, nie nadmieniłam, że mam już 34 lata i dwójkę dzieci i grzecznie wróciłam. Cicha satysfakcja w oczach Dużej zadowolonej, że mną też ktoś rządzi – bezcenna. W kościele, zatrzęsienie koszyczków, podobno nasz beznadziejny, jak można nie mieć w domu koronki do strojenia koszyczków? Tym sposobem, oprócz owoców, warzyw, jajek, bo 36, które miałam w domu okazały się kroplą w morzu potrzeb w przygotowaniu świąt dla czterech osób, musiałam w sobotę rano zakupić koronkę. A pasmanteria w sobotę zamknięta, idziemy więc z żenującym koszyczkiem  wyścielony białą serwetką jedynie. Cisnący już bardzo mocno lakierek, odwraca uwagę od koronki. Uff! Święty Idzi tuż za rogiem, ale co zrobimy po święceniu? Nawet taksówki nie zamówimy, Stare Miasto, wąskie ulice, ja z wózkiem, nie załadujemy się. Po święceniu idziemy do pysznej czekoladarni przemyśleć kwestię i myślę sobie, że tak ładnie mówił ksiądz Hieronim o dobroci dla bliskich: zamienimy się. Oddam moje 9letnie prawie adidasy, mięciutkie jak pośladki Bułeczki i dojdę do domu w lakierkach. Co tam, że o numer za małe, dam radę! Białe frotte skarpetki są pewnego rodzaju przeszkodą, ale kobyłka u płotu. Dam radę!

Wkładam i zmieniam osobowość. Nelly Rokita to ja! Czuję, że to będzie bolesne pół godziny! Głównie dla duszy. Paznokcie zagoją się szybciej.
Kierowniczka I Zosia śmieją się tak, że zapominają święconki w czekoladarni. Gdy po niego wracają dociera do mnie bolesna prawda, moje stopy  widzą wszyscy! Zaśmiewając się wracają i mówią, że pięknie odbija się słonce w złoceniach. Cios poniżej pasa: obcas jest złocony!

Idziemy wolno przez miasto, ja, w za małych lakierkach i rolujących się skarpetakch pcham wózek, a rodzina metr za mną, wesoło liczy odwracające się osoby. Czego się nie robi by bliscy mieli udane święta!

P.S. Który koszyczek jest nasz?
P.S. 2 http://www.choco-cafe.cz/ POLECAM!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz