Śpieszę donieść, że u nas też jest śnieg.
W śladowej ilości, ale sypie z nieba z deszczowo. Miałam plan nie
wychodzić, ale odwiedziła nas Koka, więc nie było wyboru. Tym razem do Zoo nie
poszła, ale spędziła Wielką Sobotę robiąc podkopy w panelach pod klatką Antka. (zdjęcie soon)
My, za to, radośnie udaliśmy się z
koszyczkiem, przywiezionym z Polski przez śniegi i zawieje. Wraz z barankiem, pasztetem, szyneczką,
kaczusią i milionem innych pyszności.
Kościół polski, jak zwykle, nabity, a w
drzwiach stoi ksiądz i wita radośnie Dużą po imieniu, w końcu czymś udało się
zaimponować babci!
Pogoda piękna, idziemy spacerkiem,
Najlepszy Mąż Świata, o dziwo, chory i został w domu. Bułeczka drzemie w
wózeczku, Praga zalana słońcem i turystami.
Mijamy ich slalomem, bo przodownik
grupy jest przekonany, ze się spóźnimy. Biegniemy prawie za nią z Dużą, całe
szczęście Samica Alfa łapie kontuzje pod koniec drogi. Eleganckie lakierki,
które również znalazły swoje miejsce w aucie z Polski, nie zniosły trudów praskich bruków. Ale jak
tak do święcenia bez lakierków?! Wymuszona bólem chwila przerwy. Ocieram pot, kapiący spod czapki, po którą zresztą
musiałam się wrócić, gdy kierowniczka wycieczki stwierdziła, że za zimno. A, że
chciałam skubnąć potem tych szynek, pasztetów i mazurka, nie nadmieniłam, że
mam już 34 lata i dwójkę dzieci i grzecznie wróciłam. Cicha satysfakcja w
oczach Dużej zadowolonej, że mną też ktoś rządzi – bezcenna. W kościele, zatrzęsienie
koszyczków, podobno nasz beznadziejny, jak można nie mieć w domu koronki do
strojenia koszyczków? Tym sposobem, oprócz owoców, warzyw, jajek, bo 36, które
miałam w domu okazały się kroplą w morzu potrzeb w przygotowaniu świąt dla
czterech osób, musiałam w sobotę rano zakupić koronkę. A pasmanteria w
sobotę zamknięta, idziemy więc z żenującym koszyczkiem wyścielony białą serwetką jedynie. Cisnący
już bardzo mocno lakierek, odwraca uwagę od koronki. Uff! Święty Idzi tuż za rogiem,
ale co zrobimy po święceniu? Nawet taksówki nie zamówimy, Stare Miasto, wąskie
ulice, ja z wózkiem, nie załadujemy się. Po święceniu idziemy do pysznej
czekoladarni przemyśleć kwestię i myślę sobie, że tak ładnie mówił ksiądz
Hieronim o dobroci dla bliskich: zamienimy się. Oddam moje 9letnie prawie
adidasy, mięciutkie jak pośladki Bułeczki i dojdę do domu w lakierkach. Co tam,
że o numer za małe, dam radę! Białe frotte skarpetki są pewnego rodzaju
przeszkodą, ale kobyłka u płotu. Dam radę!
Wkładam i zmieniam osobowość. Nelly Rokita to ja! Czuję, że to będzie bolesne pół
godziny! Głównie dla duszy. Paznokcie zagoją się szybciej.
Kierowniczka I Zosia śmieją się tak, że
zapominają święconki w czekoladarni. Gdy po niego wracają dociera do mnie
bolesna prawda, moje stopy widzą wszyscy! Zaśmiewając się wracają i mówią, że pięknie
odbija się słonce w złoceniach. Cios poniżej pasa: obcas jest złocony!
Idziemy wolno przez miasto, ja, w za małych
lakierkach i rolujących się skarpetakch pcham wózek, a rodzina metr za mną, wesoło liczy
odwracające się osoby. Czego się nie robi by bliscy mieli udane
święta!
P.S. Który koszyczek jest nasz?
P.S. 2 http://www.choco-cafe.cz/ POLECAM!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz