Znalezienie odpowiedniego fryzjera to
lata prób i błędów. To jedyna chyba usługa, potrafiąca oszpecić, zniszczyć włosy czyszcząc
jednocześnie portfel. W obcym miejscu i języku trudność wyzwania wzrasta
diametralnie. Ale koniec z wylanymi łzami po wizycie, od czego jest stary
przyjaciel pan google. Klik, klik i mamy go! Londyńska jakość za przyzwoitą
cenę. Niby trochę brudnawy zakład -
przeżyję i trochę niedelikatny, też
przeżyję. Może jakiś delikutaśny pisał opinię… No i zapomnij o kawie! Co ja kawy nie mam w domu? Jednak pewna doza
nieśmiałości jest, pierwszy raz z nowym fryzjerem może być tragiczny, wysyłam
więc zwiadowcę. Zwiadowca nie wie, że jest zwiadowcą, wie tylko, że idzie do
fryzjera z Londynu bo jest tego warty! Czekam niecierpliwie, wraca fenomenalnie
ostrzyżony, tryskający dobrą energią. Zero jeża na głowie, jak to drzewiej
bywało. Na dodatek okazało się, że podobny jest do Georga Clooneya. Wow, myślę
sobie. Co te kobity pisały, że oschły ten fryzjer i niedelikatny. Masaż głowy
Clooneyowi zrobił. Jednak to tylko męskie obcięcie, wielki bo wielki, ale
prosty w obcięciu łeb. Dla pewności wysyłam drugiego zwiadowcę. Okrutne? Może,
ale jej szybciej włosy rosną. Idę z nią, w zakładzie naprawdę brudasowo.cz.
Poznaję Go. Koreańczyk z koreańskim angielskim, dlatego wolał kontakt smsowy…
Jednak kto jak kto, ale Polak z Koreańczykiem zawsze się dogada. Podciąć
końcówki i nadać kształt. Znowu Wow. Młoda ma fryz na Victorię Beckham, który,
jak się okazało później, utrzymuje się wiele miesięcy. No to nie powstrzyma
mnie nic! Umawiam się na full service, farba, strzyżenie i te inne tam
modelowania. Przychodzę z brudnymi włosami, przecież nie będę drwa do lasu
wozić. Duży błąd, widzę niezadowolenie w oku za białym modnym okularem. W Korei
jednak też nasz klient, nasz pan, i idziemy myć. Wszystko, co
przeczytałam wcześniej na necie okazuje się prawdą. Głowa lata mi z boku na bok,
a czaszka przy końcu mycia, wydaje się obdarta ze skóry. And I’m no
delikutasik! Chan mówi, że nie będziemy farbować.
- Ale, why?- pytam prosząco
- Nie potrzeba – stwierdza i sięga
po nożyczki. Okazuje się, że mycie było igraszką, czułym muśnięciem. Siedzę z
wbitymi w poręcze fotela dłońmi, kłykcie bieleją, staram się nie robić uników,
boję się stracić ucho. Nożyczki atakują ze wszystkich stron, o oczy i nos też
zaczynam się bać. Jak bieszczadzki woźnica wiozący drwa z gór, Chan chwyta
kosmyki włosów z tyłu. Czuję jak ściąga lejce.
- Like dys? – pyta się Chan
trzymając w powietrzu moje włosy.
Potakuję i zamykam oczy, niech się
dzieje wola Boga. Nie otwieram nawet, gdy wyczesuje mi grzywę. Włącza suszary i
zaczyna opukiwać czaszkę wielką szczotką. Musiał tranować kung-fu kiedyś. Już
nie chodzi o fryzurę, chodzi o przeżycie! Cichnie silnik F 11, a ja otwieram powoli
jedno oko. Żyję! Spodziewam się, że po takiej masakrze zakład jest zrujnowany,
ale nie. Wygląda jak wcześniej, na podłodze leżą tylko moje włosy. Chan śpiewa
Britney Spears a ja rozglądam się bojaźliwie, czy to koniec? Nagle prawym
prostym lądują na moim nosie okulary, które ściągnęłam wcześniej. Patrzę w, o
dziwo nie rozbite, lustro. Wow! To było jak poród, bolało, ale związało nas na
zawsze.
I tak od paru lat Alex wraca od
fryzjera, zrelaksowany, przekazuje mi, że ma piękne włosy, wygląda młodo i ma sexy legs, a ja przed pójściem
przygotowuję się psychicznie i wracam z siniakami i bombonierką for Alex , gdy ten za długo się nie pokazuje.
Chan, you will be missed in Bucarest!
P.S. Kelner, który obsługiwał mnie
dziś w Slavii, na przeciwko Národního
Divadla z widokiem na Hradčany,
nazywał się Krásný. Bo w życiu
krasne są tylko chwile!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz