![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhNYLlyesBzPCu9fV7JjAM9qJgh8EezuB22jAZ1W77kWrnhT7qTTtzmCDUblm7i8YAFv-x0NK2Qw80FjbW17LpWJ9RUmEOGUz2AWDA-p7WDEKzXMkqh2u7oz3s6CGxkosehwLuuf1RnfKxf/s200/kofola.jpg)
Kocham Czechów za wiele rzeczy, jedną z nich jest wszechstronne usportowienie. I, nie nasze polskie, kanapowe, skąd trenujemy reprezentację piłki nożnej, lecz to aktywne, gdzie ćwiczy się więcej niż mięśnie języka. Sportuje każdy, choć może to być jazda kilometr na piwko. Od małego. Po prostu zamiast piva biorą kofolę (czeską polokoktę) z tatinkiem. A na nartach jeżdzą dzieci w pieluchach. Szok! Nie gadają o sporcie, uprawiają go. A piłkę nożną tylko lubią, nie ma psychofanów...
Nieźle dostaliśmy w tyłek rok temu w czerwcu. A miało być tak pięknie...
Poszliśmy wtedy na Staromak, gdzie Polski Instytut zrobił event, ustawili telebimy i zaprosili wszystkich do sportowej zabawy. Umówmy się, tamtego wieczoru dobrze bawili się tylko Czesi.
I dzieci:
Ale ogólnie fusbal nie jest ich sportem narodowym. Liczy się tylko HOKEJ! Gdyby w Polsce był odpowiedni klimat, może też byśmy w to hrali... Ale u nas na plażach trudno o lód...
Dziś żałoba , przegrali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz